image

LISTOPAD

Tej nocy wszystko wydawało się być inne. Janek zrozumiał to gdy spokojne dotąd oblicze księżyca przecięła cienka niczym gwóźdź chmura tworząc dwie niemal oderwane od siebie połówki. Ptaki to zrywały się z dzikim wrzaskiem to zamierały i wówczas żaden nawet najlżejszy dźwięk poza głuchym wyciem wiatru nie dochodził znad lasu. Wiatr wył w kominie, w piecu, na strychu, a okna choć mocno przytwierdzone zasuwami zdawały się wyrywać na zaproszenie do diabelskiego tańca. Drewniana brama oddzielająca podwórze od drogi dziko trzeszczała jak gdyby nieziemska siła usiłowała pozbawić ją drewnianych klinów utrzymujących ją dotąd w jednym miejscu. Pająki skryły się w kącie i nawet zawsze radosny ogień w kominku ledwo płonął mimo, że ojciec Janka dołożył kilka suchych szczap drewna. Izabella tuliła wszystkie swe lalki starając się by choć poczuły się spokojniejsze. Swymi wielkimi, czarnymi oczami pełnymi przerażenia wodziła wokół. Ojciec wyszedł na podwórze. Przez otwarte drzwi wdarł się przenikliwy, piwniczny chłód i czuć było zapach zgnilizny. Janek podążył za ojcem. Nie byli osamotnieni – w okolicznych domostwach widać było, mimo później pory, poruszenie i nerwowość. Bez zapowiedzi niebo przeszyła błyskawica, a chwilę później huk niemal zwalił mężczyznę i chłopca na ziemię. Niebo nabrzmiało chmurami i skryło rozpołowiony księżyc. Lunął deszcz, któremu wtórował wiatr uderzając podmuchami w słomiane dachy i wyginając płoty W oddali dał się słyszeć głuchy koński tętent. Deszcz skończył się równie szybko jak się zaczął, wiatr ustał i nagle nieliczne krzaki na polach zapłonęły niebieskim ogniem. Psy dziko zawyły usiłując znaleźć sobie kryjówkę. Chmury rozpłynęły się i ponownie na nocnym niebie królował księżyc – tym razem jakoś szarawo-zielonkawy niemal trupi w barwie. Ojciec objął Janka, wprowadził do domu i starannie zaryglował drzwi. Głuchy tętent dobiegający znikąd narastał, ziemia drgała tak, że woda w stojącym na piecu garnku zaczęła się wylewać. Janek kątem oka zobaczył, że jedna z okiennych szyb pękła i przez taflę pękniętego szkła dostrzegł mgłę okrywającą cały znany mu świat ciemnością. Chwilę później olbrzymie krople deszczu ponownie głucho pukały w dach, smagały szyby i niemal zagasiły kuchenny ogień. Gdy wszystko ucichło tak szybko jak się zaczęło w absolutnej ciszy dał się słyszeć krzyk, a potem drugi, trzeci, a do nich dołączyły kolejne. Wszyscy w czwórkę objęli się i wpatrywali w niemym przerażeniu w ciemność. Na podwórzu dało się słyszeć kroki i chlupot mokrej ziemi, szczęk żelaza i chwilę później potężne uderzenie zmiotło drzwi. W nędznym świetle latarenki trzymanej przez ojca zamajaczyła postać w czarnej zbroi i w płaszczu sięgającym ziemi, jakby utkanym z mroku. Ojciec zerwał się machnął pogrzebaczem trzymanym w dłoni w stronę nieznajomego lecz potężny cios zwalił go z nóg. Mama przycisnęła mocnej Janka i Izabellę, do pokoju z dzikim piskiem wdarła się sowa, wiatr wyrwał okiennice, a ogień w kominku zupełnie zgasł. Chłód przeniknął ciała zgromadzonych. Janek poczuł chłód metalu i uścisk na swym ramieniu, potężne szarpniecie i gdy uderzył głową w kominek – stracił zupełnie przytomność. Ostatnią rzeczą, którą dostrzegł było, że spod otwartej przyłbicy u hełmu nie przebijała żadna ludzka twarz i tkwiła w niej jedynie czarna, diabelska czeluść. Reszty nie pojął.